No to lecimy z pierwszym "normalnym" tekstem po wczorajszym wstępniaku.
Ahoj przygodo.
Na początek - artykuł naszego naczelnego o imigracji. A już jutro kolejne teksty!
- - -
Grzegorz Ćwik - Imigracja po polsku
Jest coś autentycznie niesamowitego w tym, jak Polska wiernie i dokładnie powiela błędy Zachodu w zakresie imigracji i polityki etnicznej. Strefy no-go, przestępczość, islamski fanatyzm oraz ekstremizm, przemoc, gangi i narkotyki, wreszcie drenaż rynku pracy i niszczenie solidarności pracowniczej – to wszystko skutki obłędu zwanego unijną polityka imigracyjną. I co? Ano Polska powiela dokładnie wszystkie te kwestie. Co najśmieszniejsze, w tym samym czasie rząd udaje dbałość o granicę i podejmowanie działań mających na celu kontrolę, a nawet ograniczenie imigracji. Oczywiście Polacy jak to typowi polityczni analfabeci nie rozumieją, że słowa a czyny to dwie różne rzeczy.
W przestrzeni publicznej nie brak wszelkich porównań dotyczących wypowiedzi i działań osób związanych z obecną koalicją rządzącą z okresu 2021-22 oraz obecnego w kontekście imigracji i wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję metodami etnicznymi. Wówczas to Tusk czy Hołownia pełni byli zrozumienia dla tych „biednych, poszkodowanych przez los ludzi”, atakowali rząd i polskie służby mundurowe, nie wahali się donosić unijnym instytucjom na działania Państwa Polskiego. Dziś ci sami ludzie budują „linię Tuska”, wzmacniają strefę przygraniczną, chcą zawieszać prawo azylowe i generalnie zdaje się, że nagle przypomnieli sobie, czym jest polska racja stanu.
Prawda czy fikcja? Cóż, nad Wisłą prawda jest towarem rzadkim i bardzo drogim, więc oczywiście fikcja. Po pierwsze działania rządu Tuska na wschodzie nie tylko są skrajnie nieskuteczne, co tłumaczyć by można jeszcze niekompetencją tradycyjną dla tego środowiska, ale przecież na zachodniej granicy jest sto razy gorzej. Tam wprost masowo niemiecka policja podrzuca nam „gości” w ilościach wręcz hurtowych, a Tusk mimo zapewnień (i nagłówków w liberalnych ściekach) ani nie opieprzył za to Scholza, ani w ogóle nic nie zrobił w tym temacie. Inna sprawa, że to właśnie – nic nie robienie – wychodzi mu najlepiej. Dwa jednak aspekty warto tu nakreślić. Pomimo rzekomej dbałości o granicę wschodnią zezwolono wszelkim organizacjom 5 kolumny, zajmującym się wspieraniem wojny hybrydowej Moskwy i Mińska swobodnie przebywać , działać i infiltrować strefę przygraniczną. Druga sprawa, z ostatnich dni – właśnie ogłoszono powstanie 49 tzw. „Centrów integracji cudzoziemców”. W większości wypadków współdziałać w tym projekcie z rządem będą fundacje i instytucje… związane właśnie ze wspieraniem nielegalnej imigracji ze wschodu (oraz z każdego innego kierunku), atakowaniem Wojska Polskiego i innych służb mundurowych, oraz powielaniem fake newsów, tworzonych zwykle zresztą w Moskwie lub Berlinie, w temacie sytuacji na naszej granicy z Białorusią.
Krótko mówiąc – najpierw pewni ludzie celowo i konsekwentnie dokonują dywersji przeciw Polsce i jej armii oraz bezpieczeństwu poprzez wsparcie wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję i jej białoruskiego sojusznika, następnie ludzie ci realizują szeroką kampanię dezinformacyjną i demoralizująca polskie społeczeństwo, a gdy wreszcie działania te dają rezultat w postaci coraz większej liczby osławionych „inżynierów”, to organizacje i struktury te za całkiem dobre pieniądze organizują wespół z PO-wskimi samorządami centra mające mlekiem i miodem przyjąć przyjaciół Scholza, Putina i Łukaszenki. To tyle w temacie tego, czy obecny rząd i jego zaplecze polityczne poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności za „ten kraj” – otóż nie.
Ahoj przygodo.
Na początek - artykuł naszego naczelnego o imigracji. A już jutro kolejne teksty!
- - -
Grzegorz Ćwik - Imigracja po polsku
Jest coś autentycznie niesamowitego w tym, jak Polska wiernie i dokładnie powiela błędy Zachodu w zakresie imigracji i polityki etnicznej. Strefy no-go, przestępczość, islamski fanatyzm oraz ekstremizm, przemoc, gangi i narkotyki, wreszcie drenaż rynku pracy i niszczenie solidarności pracowniczej – to wszystko skutki obłędu zwanego unijną polityka imigracyjną. I co? Ano Polska powiela dokładnie wszystkie te kwestie. Co najśmieszniejsze, w tym samym czasie rząd udaje dbałość o granicę i podejmowanie działań mających na celu kontrolę, a nawet ograniczenie imigracji. Oczywiście Polacy jak to typowi polityczni analfabeci nie rozumieją, że słowa a czyny to dwie różne rzeczy.
W przestrzeni publicznej nie brak wszelkich porównań dotyczących wypowiedzi i działań osób związanych z obecną koalicją rządzącą z okresu 2021-22 oraz obecnego w kontekście imigracji i wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję metodami etnicznymi. Wówczas to Tusk czy Hołownia pełni byli zrozumienia dla tych „biednych, poszkodowanych przez los ludzi”, atakowali rząd i polskie służby mundurowe, nie wahali się donosić unijnym instytucjom na działania Państwa Polskiego. Dziś ci sami ludzie budują „linię Tuska”, wzmacniają strefę przygraniczną, chcą zawieszać prawo azylowe i generalnie zdaje się, że nagle przypomnieli sobie, czym jest polska racja stanu.
Prawda czy fikcja? Cóż, nad Wisłą prawda jest towarem rzadkim i bardzo drogim, więc oczywiście fikcja. Po pierwsze działania rządu Tuska na wschodzie nie tylko są skrajnie nieskuteczne, co tłumaczyć by można jeszcze niekompetencją tradycyjną dla tego środowiska, ale przecież na zachodniej granicy jest sto razy gorzej. Tam wprost masowo niemiecka policja podrzuca nam „gości” w ilościach wręcz hurtowych, a Tusk mimo zapewnień (i nagłówków w liberalnych ściekach) ani nie opieprzył za to Scholza, ani w ogóle nic nie zrobił w tym temacie. Inna sprawa, że to właśnie – nic nie robienie – wychodzi mu najlepiej. Dwa jednak aspekty warto tu nakreślić. Pomimo rzekomej dbałości o granicę wschodnią zezwolono wszelkim organizacjom 5 kolumny, zajmującym się wspieraniem wojny hybrydowej Moskwy i Mińska swobodnie przebywać , działać i infiltrować strefę przygraniczną. Druga sprawa, z ostatnich dni – właśnie ogłoszono powstanie 49 tzw. „Centrów integracji cudzoziemców”. W większości wypadków współdziałać w tym projekcie z rządem będą fundacje i instytucje… związane właśnie ze wspieraniem nielegalnej imigracji ze wschodu (oraz z każdego innego kierunku), atakowaniem Wojska Polskiego i innych służb mundurowych, oraz powielaniem fake newsów, tworzonych zwykle zresztą w Moskwie lub Berlinie, w temacie sytuacji na naszej granicy z Białorusią.
Krótko mówiąc – najpierw pewni ludzie celowo i konsekwentnie dokonują dywersji przeciw Polsce i jej armii oraz bezpieczeństwu poprzez wsparcie wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję i jej białoruskiego sojusznika, następnie ludzie ci realizują szeroką kampanię dezinformacyjną i demoralizująca polskie społeczeństwo, a gdy wreszcie działania te dają rezultat w postaci coraz większej liczby osławionych „inżynierów”, to organizacje i struktury te za całkiem dobre pieniądze organizują wespół z PO-wskimi samorządami centra mające mlekiem i miodem przyjąć przyjaciół Scholza, Putina i Łukaszenki. To tyle w temacie tego, czy obecny rząd i jego zaplecze polityczne poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności za „ten kraj” – otóż nie.
Nie łudźmy się też, że opozycja, tj. PiS czy Konfederacja, są o wiele lepsze. PiS przez osiem lat otworzył szeroko drzwi dla wszelkiej imigracji, i to, że PO jeszcze to potęguje i zwiększa wolumen inżynierów i architektów to co najwyżej źle świadczy o partii Donalda Tuska, a nie dobrze o partii Jarosława Kaczyńskiego. Konfederacja oczywiście jak to Konfederacja, niby udaje dbałość o Polskę, ale na końcu zawsze stanie po stronie wielkiego kapitału i związków pracodawców, czyli poprze tzw. „dobrą imigrację”, tą zarobkową. Bo przecież mityczne płacenie podatków dla tych ludzi równa się już byciu Polakiem. Pamiętajmy zresztą, że jedna z głównych części składowych Konfederacji, Młodzież Wszechpolska od 2017 oficjalnie popiera wyłącznie kulturową definicję polskości i tożsamości narodowej i oficjalnie wyznaje tzw. „antyrasizm”. Czyli w praktyce twierdzi to samo, co lewica i liberałowie, czyli, że poczuwanie się do polskości wystarczy do bycia Polakiem. A jeśli ktoś przestanie się poczuwać lub tylko udawał owo poczuwanie? No cóż, na to cytatów z Lutosławskiego już nie ma.
Sama imigracja ma oczywiście, jak wspomnieliśmy aspekt ekonomiczny i pracowniczy. Nie bez powodu bowiem popierają imigrację praktycznie wszystkie duże siły rynkowe – związki pracodawców, banki, korporacje, duże firmy, tzw. „niezależni eksperci”, generalnie wszelkie strukturalne podpory i beneficjenci ustroju wolnorynkowego. Po pierwsze dla nich imigracja to tania siła robocza. Po drugie to sposób na drenaż lokalnych pracowników i zmuszanie ich do akceptowania gorszych warunków zatrudnienia (w myśl zasady „mam na pana miejsce dziesięciu Ukraińców/ Etiopczyków/ Marsjan”). Po trzecie wreszcie sam Amazon w swej ujawnionej korespondencji przyznał, że im bardziej środowisko pracownicze jest multi-kulti, tym gorzej się organizuje, nie tworzy związków zawodowych i łatwiej je rozgrywać i kontrolować przez władze korporacji. Jedynym zaś wskaźnikiem skuteczności jest tu zysk danego molocha i możliwość ścięcia kosztów własnych. A te jak wiadomo ścina się najłatwiej, zwłaszcza nad Wisłą, w zakresie kosztów ludzkich. Nie liczcie tu na jakąkolwiek dbałość o dobro naszego Narodu, lokalnych społeczności, naszych dzieci i kobiet, wreszcie kwestii ekonomicznych i związkowo-pracowniczych. Dla kapitalizmu kulturowego to tylko zbędne obciążniki wyścigu o jak najwyższe słupki.
Sama imigracja ma oczywiście, jak wspomnieliśmy aspekt ekonomiczny i pracowniczy. Nie bez powodu bowiem popierają imigrację praktycznie wszystkie duże siły rynkowe – związki pracodawców, banki, korporacje, duże firmy, tzw. „niezależni eksperci”, generalnie wszelkie strukturalne podpory i beneficjenci ustroju wolnorynkowego. Po pierwsze dla nich imigracja to tania siła robocza. Po drugie to sposób na drenaż lokalnych pracowników i zmuszanie ich do akceptowania gorszych warunków zatrudnienia (w myśl zasady „mam na pana miejsce dziesięciu Ukraińców/ Etiopczyków/ Marsjan”). Po trzecie wreszcie sam Amazon w swej ujawnionej korespondencji przyznał, że im bardziej środowisko pracownicze jest multi-kulti, tym gorzej się organizuje, nie tworzy związków zawodowych i łatwiej je rozgrywać i kontrolować przez władze korporacji. Jedynym zaś wskaźnikiem skuteczności jest tu zysk danego molocha i możliwość ścięcia kosztów własnych. A te jak wiadomo ścina się najłatwiej, zwłaszcza nad Wisłą, w zakresie kosztów ludzkich. Nie liczcie tu na jakąkolwiek dbałość o dobro naszego Narodu, lokalnych społeczności, naszych dzieci i kobiet, wreszcie kwestii ekonomicznych i związkowo-pracowniczych. Dla kapitalizmu kulturowego to tylko zbędne obciążniki wyścigu o jak najwyższe słupki.
Imigracja jest złem zawsze – odrywa ludzi od przynależnej im ziemi i kraju, zmusza do porzucenia swego dotychczasowego życia na rzecz życia w miejscu, gdzie nigdy nie będą postrzegani jako tacy sami obywatele, jak prawdziwi mieszkańcy takiego miejsca, czyli Narody żyjące tu od tysięcy lat. Coraz bardziej natarczywe, totalitarne i wrogie ludności państw UE programy „asymilacyjne” są tylko tego potwierdzeniem. Trawestując słowa towarzysza Stalina – im bliżej zwycięstwa multi-kulturalizmu tym walka o asymilację zaostrza się. Tymczasem coraz więcej stolic Europy staje się miejscami nie tylko niebezpiecznymi, ale przypominającymi afrykańskie czy południowoamerykańskie getta. Coraz częściej słyszymy o atakach, gwałtach i morderstwach popełnionych przez imigrantów. Także tych legalnych, zarobkowych, „płacących podatki”, a więc uwielbianych przez wszelkiej maści Mentzenów, Korwinów, Bosaków i Warzechów. Do asymilacji nigdy nie dojdzie, tak samo jak nigdy nie zmieszacie stale dwóch płynów o diametralnie różnej gęstości. Zawsze szybko się od siebie oddzielą. Pora to zrozumieć i nie bać się tego mówić – że jako Naród żyjący nad Wisłą i Odrą od zawsze jesteśmy jedynymi, którzy maja prawo dysponować tą ziemią, ustanawiać prawa i czerpać profity z funkcjonowania naszego państwa, ekonomii i społeczeństwa. A nasza tożsamość i tradycja to rzeczy święte- nie dlatego, że są lepsze niż inne, ale dlatego, że są właśnie nasze. Nie potrzebujemy żadnego ubogacania i wykoślawiania naszej spuścizny etniczno-kulturowej, podobnie jak sami nie zamierzamy nikomu narzucać tego, jak ma żyć. A jeśli już mamy mówić o tym jak zaradzić kryzysowi demograficznemu, to może zaczniemy od przywrócenia do dyskusji tematu powrotu naszej własnej, polskiej emigracji do krajów UE (grubo ponad 3 miliony ludzi) oraz stworzenia programu budownictwa komunalnego?
Grzegorz Ćwik
Tutaj tekst na stronie:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1666-grzegorz-cwik-imigracja-po-polsku
Grzegorz Ćwik
Tutaj tekst na stronie:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1666-grzegorz-cwik-imigracja-po-polsku
www.szturm.com.pl
Grzegorz Ćwik - Imigracja po polsku
Jest coś autentycznie niesamowitego w tym, jak Polska wiernie i dokładnie powiela błędy Zachodu w zakresie imigracji i polityki etnicznej. Strefy no-go, przestępczość, islamski fanatyzm oraz ekstremiz...
No i kolejny artykuł od nas, mocny Szturmowy debiut:
- - -
Odolan Sokołowski - Dobry, pracujący, legalny imigrant
Dobry, ciężko pracujący w Polsce legalny imigrant z Afryki czy Azji... cóż za wspaniałość!
Nie to co ci źli, nielegalni imigranci z Afryki czy Azji, którzy przecież odpowiadają za te wszystkie morderstwa, zamachy i krzywdy ludzkie. Często to słyszeliśmy i słyszymy.
Pracujący legalnie w Polsce Afrykanin lub Irakijczyk stał się niejako synonimem dobra i przeciwstawieniem do zła w postaci nielegalnych imigrantów. Wielką nieprawidłowością jednak byłoby uznać powyższe porównanie legalnego i nielegalnego imigranta za słuszne.
Praktyka pokazuje, że ogromna część przestępstw czy nawet zamachów powstaje rękoma osób przebywających w Europie legalnie, często drugiego czy trzeciego pokolenia osiedlonych w Europie.
Dlaczego się jednak o tym nie mówi? Przecież nie jest tajemnicą miejsce urodzenia członków brukselskiej komórki Państwa Islamskiego, która odpowiada za między innymi zamachy w Paryżu w listopadzie 2015 roku i zamachy bombowe w Brukseli w 2016 roku.
A były to osoby w dużej mierze urodzone w Europie, często Francji, a także były wychowane w swoich państwach urodzenia.
Również sprawca niedawnego morderstwa dziewczynek w Southport, Axel Rudakubana, był urodzonym w Walii synem Rwandyjczyków.
Na naszym polskim podwórku też możemy śmiało przytoczyć wielkie tragedie ludzkie, których sprawcami byli legalni imigranci, jak chociażby gwałt zbiorowy pod Warszawą w nocy z 27 na 28 lipca, czy zadźganie Polaka w Śremie na początku września tego roku przez imigrantów zarobkowych.
Możemy wymieniać takie przestępstwa bardzo długo, ale teraz na tym poprzestańmy. Imigracja, nie ważne czy jest legalną imigracją czy nielegalną imigracją, jest zła.
Asymilacja imigrantów z odległych terenów nie działa.
Mit dobrego legalnie pracującego imigranta jest szkodliwy.
Ale tak właściwie, komu on się opłaca? Jest to pytanie, któremu powinniśmy się teraz przyjrzeć. Nie bez powodu teraz piszę ten artykuł, gdyż od jakiegoś czasu zalewają przestrzeń publiczną artykuły, takie jak „Biznes dopomina się o legalnych imigrantów”, „Biznes: Polska potrzebuje imigrantów. Rośnie luka na rynku pracy” czy „Starzejące się społeczeństwo i brak wykwalifikowanych pracowników. Polska potrzebuje imigrantów, by uniknąć kryzysu”.
Już same tytuły owych artykułów dają nam pewne światełko w tunelu, które prowadzi nas do odpowiedzi. Pytanie brzmi, dlaczego biznes domaga się legalnej imigracji w Polsce? Odpowiedź jest równie prosta jak postawienie tego pytania – pieniądze, bo trudno uwierzyć w jakiś większy altruizm względem istnienia naszego narodu, który de facto nie byłby w ten sposób uratowany, lecz etnicznie zastąpiony.
Faktem jest, że spotykamy się dzisiaj z niżem demograficznym. Ludzi rodzi się coraz mniej. Tego obawiają się często przedsiębiorcy, którzy bez swoich pracowników sami stracą aktualne źródło, nierzadko niezłego dochodu. Z drugiej strony te obawy nie występują u każdego i wielu przedsiębiorców przyznaje, że imigrantów zarobkowych należy przyjmować pomimo wystarczającej ilości rąk do pracy.
Chodzi jedynie o pieniądze. Biznes chce się bogacić, nawet jak jest już bogaty.
Taka jest już po prostu jego natura.
Ewentualnie w grę może wchodzić jeszcze ignorancja co pomniejszych przedsiębiorców, którzy sami nie rozumieją, że również mogą ucierpieć z rąk legalnego imigranta.
Polacy na ogół są nastawieni przeciwko nielegalnej imigracji. Obawiają się jej, co ponownie pokazały wydarzenia sprzed kilku lat, jednocześnie niestety wielokrotnie popierając to co powoduje te same skutki co nielegalna imigracja.
Ci Polacy grają w tym spektaklu rolę oszukanego i służącemu swoim oszustom.
Badania już potwierdziły, że wysoka różnorodność etniczna w obrębie jednego społeczeństwa doprowadza do powstawania, rozpowszechnienia, nawrotu i nasilenia konfliktów wewnątrzspołecznych. Nie jest to również zależne od statusu legalności.
- - -
Odolan Sokołowski - Dobry, pracujący, legalny imigrant
Dobry, ciężko pracujący w Polsce legalny imigrant z Afryki czy Azji... cóż za wspaniałość!
Nie to co ci źli, nielegalni imigranci z Afryki czy Azji, którzy przecież odpowiadają za te wszystkie morderstwa, zamachy i krzywdy ludzkie. Często to słyszeliśmy i słyszymy.
Pracujący legalnie w Polsce Afrykanin lub Irakijczyk stał się niejako synonimem dobra i przeciwstawieniem do zła w postaci nielegalnych imigrantów. Wielką nieprawidłowością jednak byłoby uznać powyższe porównanie legalnego i nielegalnego imigranta za słuszne.
Praktyka pokazuje, że ogromna część przestępstw czy nawet zamachów powstaje rękoma osób przebywających w Europie legalnie, często drugiego czy trzeciego pokolenia osiedlonych w Europie.
Dlaczego się jednak o tym nie mówi? Przecież nie jest tajemnicą miejsce urodzenia członków brukselskiej komórki Państwa Islamskiego, która odpowiada za między innymi zamachy w Paryżu w listopadzie 2015 roku i zamachy bombowe w Brukseli w 2016 roku.
A były to osoby w dużej mierze urodzone w Europie, często Francji, a także były wychowane w swoich państwach urodzenia.
Również sprawca niedawnego morderstwa dziewczynek w Southport, Axel Rudakubana, był urodzonym w Walii synem Rwandyjczyków.
Na naszym polskim podwórku też możemy śmiało przytoczyć wielkie tragedie ludzkie, których sprawcami byli legalni imigranci, jak chociażby gwałt zbiorowy pod Warszawą w nocy z 27 na 28 lipca, czy zadźganie Polaka w Śremie na początku września tego roku przez imigrantów zarobkowych.
Możemy wymieniać takie przestępstwa bardzo długo, ale teraz na tym poprzestańmy. Imigracja, nie ważne czy jest legalną imigracją czy nielegalną imigracją, jest zła.
Asymilacja imigrantów z odległych terenów nie działa.
Mit dobrego legalnie pracującego imigranta jest szkodliwy.
Ale tak właściwie, komu on się opłaca? Jest to pytanie, któremu powinniśmy się teraz przyjrzeć. Nie bez powodu teraz piszę ten artykuł, gdyż od jakiegoś czasu zalewają przestrzeń publiczną artykuły, takie jak „Biznes dopomina się o legalnych imigrantów”, „Biznes: Polska potrzebuje imigrantów. Rośnie luka na rynku pracy” czy „Starzejące się społeczeństwo i brak wykwalifikowanych pracowników. Polska potrzebuje imigrantów, by uniknąć kryzysu”.
Już same tytuły owych artykułów dają nam pewne światełko w tunelu, które prowadzi nas do odpowiedzi. Pytanie brzmi, dlaczego biznes domaga się legalnej imigracji w Polsce? Odpowiedź jest równie prosta jak postawienie tego pytania – pieniądze, bo trudno uwierzyć w jakiś większy altruizm względem istnienia naszego narodu, który de facto nie byłby w ten sposób uratowany, lecz etnicznie zastąpiony.
Faktem jest, że spotykamy się dzisiaj z niżem demograficznym. Ludzi rodzi się coraz mniej. Tego obawiają się często przedsiębiorcy, którzy bez swoich pracowników sami stracą aktualne źródło, nierzadko niezłego dochodu. Z drugiej strony te obawy nie występują u każdego i wielu przedsiębiorców przyznaje, że imigrantów zarobkowych należy przyjmować pomimo wystarczającej ilości rąk do pracy.
Chodzi jedynie o pieniądze. Biznes chce się bogacić, nawet jak jest już bogaty.
Taka jest już po prostu jego natura.
Ewentualnie w grę może wchodzić jeszcze ignorancja co pomniejszych przedsiębiorców, którzy sami nie rozumieją, że również mogą ucierpieć z rąk legalnego imigranta.
Polacy na ogół są nastawieni przeciwko nielegalnej imigracji. Obawiają się jej, co ponownie pokazały wydarzenia sprzed kilku lat, jednocześnie niestety wielokrotnie popierając to co powoduje te same skutki co nielegalna imigracja.
Ci Polacy grają w tym spektaklu rolę oszukanego i służącemu swoim oszustom.
Badania już potwierdziły, że wysoka różnorodność etniczna w obrębie jednego społeczeństwa doprowadza do powstawania, rozpowszechnienia, nawrotu i nasilenia konfliktów wewnątrzspołecznych. Nie jest to również zależne od statusu legalności.
Biznes jest tym, który stara się dyktować w tej sprawie warunki, a my nie powinniśmy się go pod żadnym pozorem słuchać, gdyż ich interes to nie jest nasz interes. Kapitaliści pozostaną na swoich strzeżonych osiedlach, czując się bezpiecznie niezależnie od sytuacji i będą sprowadzać do Polski kolejnych pracowników z Afryki oraz Azji, wciskając nam kit o tym, że nie ma nic złego w legalnej imigracji.
Oni na tym zarobią, a my jedynie będziemy zmagać się z kolejnymi przypadkami przestępstw popełnionych przez przybyszów z krajów odległych etnicznie.
To my będziemy w takim układzie zarabiać mniej, gdyż wymagania imigrantów co do zarobków są znacznie mniejsze niż wymagania Polaka.
Dla nich Polska pozostanie ziemią obiecaną, nawet przy zarobkach poniżej minimalnej krajowej, gdyż dalej są znacznie większe niż zarobki, które mogliby uzyskać w ich ojczyznach.
Kogo więc będzie woleć przyjąć do pracy nastawiony czysto na zysk przedsiębiorca, Polaka z wymaganiami czy imigranta bez żadnych większych wymagań, który wszystko przyjmie, byle była praca i jakiś pieniądz?
Jeśli tak dalej będzie, polskiego pracownika może czekać upodlenie na rzecz imigranta. Wystarczy powiedzieć, że biznes domaga się przyjęcia imigrantów w celu zatrudnienia w usługach, w których już imigranci stanowią dużą grupę.
W sytuacji nie pomagają liberalni „narodowcy”, notabene często będący częścią tego samego biznesu, oraz „obywatelscy nacjonaliści”, którzy dalej wspólnie obwiniają o wszystko socjal i mówią, że każdy może być Polakiem jeśli tylko się nim czuje i legalnie pracuje.
Warto przy okazji dodać, że niedawno w Niemczech, dokładniej w Turyngii i Saksonii, przedsiębiorcy zaprotestowali przeciwko partiom AfD i BSW w obawie przed ograniczeniem przez nich imigracji do Niemiec. O tym jak wyglądają współczesne Niemcy chyba nie trzeba mówić, wystarczy poczytać wiadomości na niemieckich portalach informacyjnych i znaleźć informacje o sprawcach.
Ale jak widać, niemieckiemu biznesowi to nie przeszkadza.
Co więc należy w takiej sytuacji zrobić?
Po pierwsze, należy być świadomym swojego interesu, który odmienny jest od interesu kapitalistów. Należy w narodzie polskim zaszczepić tą świadomość, aby nie patrzyła ramami garstki najbogatszych, a ramami swoimi.
To główna przyczyna tego błędnego rozumowania.
Po drugie, należy sobie uświadomić, że naród jest czymś więcej niż grupą ludzi, którzy czują się jakimś narodem, a imigracja wraz z niżem demograficznym doprowadzi jedynie do genetycznego zastąpienia naszego narodu.
Po trzecie, musimy spojrzeć na przypadki przestępstw imigrantów bez liberalno-kapitalistycznej ideomatrycy, „wychowującej” Polaków na nienawidzących nielegalnych imigrantów w pontonach, upatrujących w nich wszystkie przestępstwa nierdzennych mieszkańców, a zarazem przytulających legalnych imigrantów jak niedawno Dominik Tarczyński.
Pamiętajmy, że sam problem jest złożony, gdyż sięga kłopotów z niskim wskaźnikiem urodzeń u Polaków, lecz na ten moment przyznajmy, że w przypadku niżu demograficznego potrzeba przynajmniej dwóch czynników:
1) państwowego budownictwa socjalnego,
2) walki z obrzydzaniem rodziny przez media i zdradzieckich, bo inaczej nie da się ich nazwać, polityków.
To absolutne minimum jakie musimy wymagać i to minimum ponownie nie wynika z kapitalizmu, interesu biznesu.
To kapitaliści na spółę z bezcharakternymi politycznymi sprzedawczykami chcącymi wszystko ugrzeczniać, odpowiadają za utworzenie mitu dobrego i pracującego legalnie imigranta, który to mit jest szkodliwy i doprowadza do wielkich krzywd rdzennych mieszkańców Europy.
Przede wszystkim naszym obowiązkiem jest walka z kapitalizmem, gdyż to on jest źródłem tragedii narodów, która zwie się masową imigracją, niezależnie od jej statusu legalności.
Odolan Sokołowski
Bibliografia:
https://www.nber.org/system/files/working_papers/w21079/w21079.pdf
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,31198788,gwalt-zbiorowy-pod-warszawa-na-mlodej-polce-policja-zatrzymala.html\
https://en.wikipedia.org/wiki/Brussels_Islamic_State_terror_cell
Oni na tym zarobią, a my jedynie będziemy zmagać się z kolejnymi przypadkami przestępstw popełnionych przez przybyszów z krajów odległych etnicznie.
To my będziemy w takim układzie zarabiać mniej, gdyż wymagania imigrantów co do zarobków są znacznie mniejsze niż wymagania Polaka.
Dla nich Polska pozostanie ziemią obiecaną, nawet przy zarobkach poniżej minimalnej krajowej, gdyż dalej są znacznie większe niż zarobki, które mogliby uzyskać w ich ojczyznach.
Kogo więc będzie woleć przyjąć do pracy nastawiony czysto na zysk przedsiębiorca, Polaka z wymaganiami czy imigranta bez żadnych większych wymagań, który wszystko przyjmie, byle była praca i jakiś pieniądz?
Jeśli tak dalej będzie, polskiego pracownika może czekać upodlenie na rzecz imigranta. Wystarczy powiedzieć, że biznes domaga się przyjęcia imigrantów w celu zatrudnienia w usługach, w których już imigranci stanowią dużą grupę.
W sytuacji nie pomagają liberalni „narodowcy”, notabene często będący częścią tego samego biznesu, oraz „obywatelscy nacjonaliści”, którzy dalej wspólnie obwiniają o wszystko socjal i mówią, że każdy może być Polakiem jeśli tylko się nim czuje i legalnie pracuje.
Warto przy okazji dodać, że niedawno w Niemczech, dokładniej w Turyngii i Saksonii, przedsiębiorcy zaprotestowali przeciwko partiom AfD i BSW w obawie przed ograniczeniem przez nich imigracji do Niemiec. O tym jak wyglądają współczesne Niemcy chyba nie trzeba mówić, wystarczy poczytać wiadomości na niemieckich portalach informacyjnych i znaleźć informacje o sprawcach.
Ale jak widać, niemieckiemu biznesowi to nie przeszkadza.
Co więc należy w takiej sytuacji zrobić?
Po pierwsze, należy być świadomym swojego interesu, który odmienny jest od interesu kapitalistów. Należy w narodzie polskim zaszczepić tą świadomość, aby nie patrzyła ramami garstki najbogatszych, a ramami swoimi.
To główna przyczyna tego błędnego rozumowania.
Po drugie, należy sobie uświadomić, że naród jest czymś więcej niż grupą ludzi, którzy czują się jakimś narodem, a imigracja wraz z niżem demograficznym doprowadzi jedynie do genetycznego zastąpienia naszego narodu.
Po trzecie, musimy spojrzeć na przypadki przestępstw imigrantów bez liberalno-kapitalistycznej ideomatrycy, „wychowującej” Polaków na nienawidzących nielegalnych imigrantów w pontonach, upatrujących w nich wszystkie przestępstwa nierdzennych mieszkańców, a zarazem przytulających legalnych imigrantów jak niedawno Dominik Tarczyński.
Pamiętajmy, że sam problem jest złożony, gdyż sięga kłopotów z niskim wskaźnikiem urodzeń u Polaków, lecz na ten moment przyznajmy, że w przypadku niżu demograficznego potrzeba przynajmniej dwóch czynników:
1) państwowego budownictwa socjalnego,
2) walki z obrzydzaniem rodziny przez media i zdradzieckich, bo inaczej nie da się ich nazwać, polityków.
To absolutne minimum jakie musimy wymagać i to minimum ponownie nie wynika z kapitalizmu, interesu biznesu.
To kapitaliści na spółę z bezcharakternymi politycznymi sprzedawczykami chcącymi wszystko ugrzeczniać, odpowiadają za utworzenie mitu dobrego i pracującego legalnie imigranta, który to mit jest szkodliwy i doprowadza do wielkich krzywd rdzennych mieszkańców Europy.
Przede wszystkim naszym obowiązkiem jest walka z kapitalizmem, gdyż to on jest źródłem tragedii narodów, która zwie się masową imigracją, niezależnie od jej statusu legalności.
Odolan Sokołowski
Bibliografia:
https://www.nber.org/system/files/working_papers/w21079/w21079.pdf
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,31198788,gwalt-zbiorowy-pod-warszawa-na-mlodej-polce-policja-zatrzymala.html\
https://en.wikipedia.org/wiki/Brussels_Islamic_State_terror_cell
https://www.rp.pl/rynek-pracy/art40926011-biznes-dopomina-sie-o-legalnych-imigrantow
https://managerplus.pl/starzejace-sie-spoleczenstwo-i-brak-wykwalifikowanych-pracownikow-polska-potrzebuje-imigrantow-by-uniknac-kryzysu-21077
https://www.autonom.pl/przedsiebiorcy-chca-wiecej-imigracji/
https://www.welt.de/wirtschaft/article253321012/Wahlerfolge-von-AfD-BSW-Eine-nie-dagewesene-politische-Situation-Die-Wirtschaft-schlaegt-Alarm.html
- - -
Tutaj wersja na stronie:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1667-odolan-sokolowski-dobry-pracujacy-legalny-imigrant
https://managerplus.pl/starzejace-sie-spoleczenstwo-i-brak-wykwalifikowanych-pracownikow-polska-potrzebuje-imigrantow-by-uniknac-kryzysu-21077
https://www.autonom.pl/przedsiebiorcy-chca-wiecej-imigracji/
https://www.welt.de/wirtschaft/article253321012/Wahlerfolge-von-AfD-BSW-Eine-nie-dagewesene-politische-Situation-Die-Wirtschaft-schlaegt-Alarm.html
- - -
Tutaj wersja na stronie:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1667-odolan-sokolowski-dobry-pracujacy-legalny-imigrant
Forwarded from Socjalna Alternatywa
"Szturm" - oficjalny kanał
Photo
Prokuratora umorzyła śledztwo w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej. Nie wykluczono żadnej z możliwych przyczyn zgonu tj. zabójstwa, samobójstwa lub nieszczęśliwego wypadku - pomimo tego, że dowody wskazują na śmierć lub utratę przytomności jeszcze przed podpaleniem, a przy ciele Pani Jolanty nie znaleziono żadnego przedmiotu, którym mogłaby sama zainicjować ogień...
Działaczka społeczna i aktywistka - przede wszystkim dobra kobieta. Zamordowana za swoją przyzwoitość i nieustępliwość w walce z niesprawiedliwością.
Pomimo upływu lat rodzina Jolanty Brzeskiej, nieprzerwanie od ponad dekady, czeka na sprawiedliwość. Po reprywatyzacji kamienicy przy Nabielaka 9 Jolanta Brzeska kilkukrotnie otrzymywała podwyżkę czynszu, który przekraczał jej emeryturę. Jolanta Brzeska uczestniczyła w protestach związanych z realizacją wyroków eksmisyjnych. Udzielała wsparcia moralnego oraz służyła samodzielnie zdobytą wiedzą prawną. Prowadziła też rejestr spraw eksmisyjnych, ich postępu i przebiegu. Często uczestniczyła w obradach warszawskiej Rady Miasta, domagając się przyjęcia i realizacji postulatów związanych z obroną lokatorów. 1 marca 2011 Jolanta Brzeska opuściła mieszkanie nie zabierając z niego m.in. torebki i telefonu. Jej zaginięcie zostało zgłoszone na policję. Sześć dni po opuszczeniu przez nią mieszkania połączono zgłoszenie zaginięcia ze znalezieniem przez spacerowicza spalonych zwłok kobiety w lesie Kabackim. Badania genetyczne potwierdziły, że zwęglone ciało należało do Jolanty Brzeskiej.
Liberalne elity i mafia reprywatyzacyjna do dziś nie zostały pociągnięte do odpowiedzialności. Bezczelność i cyniczność Warszawskiego ratusza się nie zmienia. Kilka lat po ujawnieniu afery reprywatyzacyjnej, była prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, została uznana za honorową obywatelkę stolicy. Przypominamy, że to za jej kadencji, niemal za darmo, reprywatyzowano nieruchomości warte miliony złotych i przymykano oko na nielegalne eksmisje, horrendalne podwyżki czynszów oraz prześladowania mieszkańców.
W czasie trwającego kryzysu mieszkaniowego postawa Pani Jolanty jest wzorem i motywacją do walki - nie tylko o prawa lokatorów, ale przede wszystkim sprawiedliwość i zmiany w tym nieludzkim systemie.
Niezłomna w walce z korupcją i upadkiem wszelkich zasad. Brutalnie zamordowana, by czynsze mogły rosnąć. Wyklęta przez POwską władze i środowisko Gazety Wyborczej. Prosta kobieta, podjęła walkę z mafią, bo chciała godnie żyć.
Nie zapomnimy, nie wybaczymy.
Działaczka społeczna i aktywistka - przede wszystkim dobra kobieta. Zamordowana za swoją przyzwoitość i nieustępliwość w walce z niesprawiedliwością.
Pomimo upływu lat rodzina Jolanty Brzeskiej, nieprzerwanie od ponad dekady, czeka na sprawiedliwość. Po reprywatyzacji kamienicy przy Nabielaka 9 Jolanta Brzeska kilkukrotnie otrzymywała podwyżkę czynszu, który przekraczał jej emeryturę. Jolanta Brzeska uczestniczyła w protestach związanych z realizacją wyroków eksmisyjnych. Udzielała wsparcia moralnego oraz służyła samodzielnie zdobytą wiedzą prawną. Prowadziła też rejestr spraw eksmisyjnych, ich postępu i przebiegu. Często uczestniczyła w obradach warszawskiej Rady Miasta, domagając się przyjęcia i realizacji postulatów związanych z obroną lokatorów. 1 marca 2011 Jolanta Brzeska opuściła mieszkanie nie zabierając z niego m.in. torebki i telefonu. Jej zaginięcie zostało zgłoszone na policję. Sześć dni po opuszczeniu przez nią mieszkania połączono zgłoszenie zaginięcia ze znalezieniem przez spacerowicza spalonych zwłok kobiety w lesie Kabackim. Badania genetyczne potwierdziły, że zwęglone ciało należało do Jolanty Brzeskiej.
Liberalne elity i mafia reprywatyzacyjna do dziś nie zostały pociągnięte do odpowiedzialności. Bezczelność i cyniczność Warszawskiego ratusza się nie zmienia. Kilka lat po ujawnieniu afery reprywatyzacyjnej, była prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, została uznana za honorową obywatelkę stolicy. Przypominamy, że to za jej kadencji, niemal za darmo, reprywatyzowano nieruchomości warte miliony złotych i przymykano oko na nielegalne eksmisje, horrendalne podwyżki czynszów oraz prześladowania mieszkańców.
W czasie trwającego kryzysu mieszkaniowego postawa Pani Jolanty jest wzorem i motywacją do walki - nie tylko o prawa lokatorów, ale przede wszystkim sprawiedliwość i zmiany w tym nieludzkim systemie.
Niezłomna w walce z korupcją i upadkiem wszelkich zasad. Brutalnie zamordowana, by czynsze mogły rosnąć. Wyklęta przez POwską władze i środowisko Gazety Wyborczej. Prosta kobieta, podjęła walkę z mafią, bo chciała godnie żyć.
Nie zapomnimy, nie wybaczymy.
Kolejny tekst to celny komentarz do kwestii zagadnień pracowniczych.
- - -
Kamil Królik Antończak – konkurencyjnego chleba naszego powszedniego
Współczesne realia rynku pracy nie pozostawiają złudzeń. Coraz częściej koncentrują się na konkurencyjności i indywidualnym wyścigu po sukces, pozostawiając w cieniu wartości takie jak współpraca i wzajemne wsparcie. W wielu organizacjach i branżach pracownicy rywalizują o wyniki, premie, awanse czy nawet stabilność zatrudnienia. Wyścig szczurów - wszyscy znamy ten termin i traktujemy go jako coś zupełnie normalnego z czym mamy do czynienia każdego dnia. Ten trend nie wziął się jednak znikąd i nie towarzyszył nam od zawsze – jest wynikiem wielu zjawisk społecznych, gospodarczych i kulturowych, które w ostatnich dekadach ukształtowały nasze podejście do pracy i współpracowników.
Jednym z głównych czynników, które przyczyniły się do wzrostu rywalizacji, jest globalizacja oraz rozwój gospodarki kapitalistycznej. Liberalizacja rynku i wzrost znaczenia międzynarodowych korporacji stworzyły presję na efektywność i maksymalizację zysków. W takich warunkach, aby firmy mogły utrzymać przewagę, często oczekuje się od pracowników maksymalnego zaangażowania, mierzonego wynikami indywidualnymi. Rywalizacja o wyniki została dodatkowo wzmocniona przez wprowadzenie systemów oceny pracowniczej, takich jak rankingi, bonusy i premie zależne od wyników, które stawiają jednostki w bezpośredniej konkurencji ze sobą. W teorii ma to prowadzić do lepszej efektywności i innowacji, ponieważ każdy pracownik, aby przetrwać i osiągnąć sukces, musi wykazywać się lepszymi wynikami niż inni.
Ktoś powie, że tego typu zachowania dotyczą wyłącznie krawaciarzy i pracy w korpo, tam gdzie wyniki łatwo jest zmierzyć i porównać, gdzie stanowiska wydają się w oczach społeczeństwa prestiżowe. Nic bardziej mylnego. Z całą pewnością im większa liczba pracowników tym to zjawisko będzie powszechniejsze, ale wykracza ono poza korporacyjne biurowce czy firmy sprzedażowe i przenika do wielu innych sektorów, a nawet do miejsc, gdzie tradycyjnie dominowała współpraca. Rywalizacja pojawia się wszędzie tam, gdzie nawet byśmy tego nie podejrzewali od sektora edukacji, służby zdrowia po osiedlowy sklep z płazem w nazwie, w którym jakby się mogło wydawać przy małej liczbie pracowników dość łatwo można by było poradzić sobie z takimi zachowaniami, gdzie wszyscy oprócz właściciela znajdują się na tym samym szczeblu w hierarchii, ale i tam intrygi, nie pomocność czy donosicielstwo wychodzi z ludzi omamionymi lepszym traktowaniem czy premią, która nie wpada ani w następnym miesiącu, ani w następnych latach...
Zmiany w podejściu do pracy są zauważalne również w sektorach związanych z rękodziełem, gastronomią czy nawet organizacjami non-profit. Praca, która kiedyś była realizowana wspólnie, staje się polem do popisu dla jednostek, które chcą się wyróżniać. Nawet w małych firmach czy w startupach, które często na początku odznaczając się koleżeńską atmosferą, presja na szybki rozwój i konkurencja o zdobycie inwestorów może prowadzić do powstawania napięć i zatargów między współpracownikami.
Na facebooku jest kilka stron, na których pracownicy dzielą się niewybrednymi opiniami o swoich szefach oraz na przykład przykładami łamania przez nich prawa. Wylanie swojego żalu na forum internetowym czy obgadywanie za plecami, by wrócić do pracy i znów być na każde zawołanie szefa i „przypadkiem” postawić kolegę z pracy w gorszym świetle to droga donikąd.
- - -
Kamil Królik Antończak – konkurencyjnego chleba naszego powszedniego
Współczesne realia rynku pracy nie pozostawiają złudzeń. Coraz częściej koncentrują się na konkurencyjności i indywidualnym wyścigu po sukces, pozostawiając w cieniu wartości takie jak współpraca i wzajemne wsparcie. W wielu organizacjach i branżach pracownicy rywalizują o wyniki, premie, awanse czy nawet stabilność zatrudnienia. Wyścig szczurów - wszyscy znamy ten termin i traktujemy go jako coś zupełnie normalnego z czym mamy do czynienia każdego dnia. Ten trend nie wziął się jednak znikąd i nie towarzyszył nam od zawsze – jest wynikiem wielu zjawisk społecznych, gospodarczych i kulturowych, które w ostatnich dekadach ukształtowały nasze podejście do pracy i współpracowników.
Jednym z głównych czynników, które przyczyniły się do wzrostu rywalizacji, jest globalizacja oraz rozwój gospodarki kapitalistycznej. Liberalizacja rynku i wzrost znaczenia międzynarodowych korporacji stworzyły presję na efektywność i maksymalizację zysków. W takich warunkach, aby firmy mogły utrzymać przewagę, często oczekuje się od pracowników maksymalnego zaangażowania, mierzonego wynikami indywidualnymi. Rywalizacja o wyniki została dodatkowo wzmocniona przez wprowadzenie systemów oceny pracowniczej, takich jak rankingi, bonusy i premie zależne od wyników, które stawiają jednostki w bezpośredniej konkurencji ze sobą. W teorii ma to prowadzić do lepszej efektywności i innowacji, ponieważ każdy pracownik, aby przetrwać i osiągnąć sukces, musi wykazywać się lepszymi wynikami niż inni.
Ktoś powie, że tego typu zachowania dotyczą wyłącznie krawaciarzy i pracy w korpo, tam gdzie wyniki łatwo jest zmierzyć i porównać, gdzie stanowiska wydają się w oczach społeczeństwa prestiżowe. Nic bardziej mylnego. Z całą pewnością im większa liczba pracowników tym to zjawisko będzie powszechniejsze, ale wykracza ono poza korporacyjne biurowce czy firmy sprzedażowe i przenika do wielu innych sektorów, a nawet do miejsc, gdzie tradycyjnie dominowała współpraca. Rywalizacja pojawia się wszędzie tam, gdzie nawet byśmy tego nie podejrzewali od sektora edukacji, służby zdrowia po osiedlowy sklep z płazem w nazwie, w którym jakby się mogło wydawać przy małej liczbie pracowników dość łatwo można by było poradzić sobie z takimi zachowaniami, gdzie wszyscy oprócz właściciela znajdują się na tym samym szczeblu w hierarchii, ale i tam intrygi, nie pomocność czy donosicielstwo wychodzi z ludzi omamionymi lepszym traktowaniem czy premią, która nie wpada ani w następnym miesiącu, ani w następnych latach...
Zmiany w podejściu do pracy są zauważalne również w sektorach związanych z rękodziełem, gastronomią czy nawet organizacjami non-profit. Praca, która kiedyś była realizowana wspólnie, staje się polem do popisu dla jednostek, które chcą się wyróżniać. Nawet w małych firmach czy w startupach, które często na początku odznaczając się koleżeńską atmosferą, presja na szybki rozwój i konkurencja o zdobycie inwestorów może prowadzić do powstawania napięć i zatargów między współpracownikami.
Na facebooku jest kilka stron, na których pracownicy dzielą się niewybrednymi opiniami o swoich szefach oraz na przykład przykładami łamania przez nich prawa. Wylanie swojego żalu na forum internetowym czy obgadywanie za plecami, by wrócić do pracy i znów być na każde zawołanie szefa i „przypadkiem” postawić kolegę z pracy w gorszym świetle to droga donikąd.
Ludzie w kraju, gdzie zrodził się ruch Solidarności najwyraźniej zapomnieli jaką siłę ma solidaryzm i że zjednoczonym pracownikom jest dużo łatwiej walczyć o swoje prawa, godne warunki wykonywania pracy i godne płace. Na pewno wpływ też ma na to brak zaufania do organizacji pracowniczych. W przeszłości to właśnie związki zawodowe były główną siłą walczącą o prawa pracowników, organizując strajki i negocjacje z pracodawcami. Dziś pracownicy często postrzegają te organizacje jako relikty PRLu, nieefektywne lub nawet skorumpowane (niestety tak też się zdarza), co w połączeniu z obawą reperkusji ze strony pracodawcy sprawia, że nie chcą się angażować w ich działalność. Elastyczne formy zatrudnienia wpływające na rotacje pracowników również nie pomagają zacieśniać międzyludzkich więzów, ale nie trzeba należeć do związku ani pracować w jednym miejscu dziesięć lat, żeby wspólnie walczyć o polepszenie warunków w jakich pracujemy.
Aby zmienić sposób postrzegania pracy i naszej roli jako pracowników na pewno nie wystarczy, być tylko świadomym wnyków zostawionych na nas przez liberalną kultury pracy. Budowanie świadomej społeczności pracowniczej i podkreślanie pozytywnych wpływów solidarności to jeden z kroków do przemiany, ale potrzeba ich znacznie więcej. Oto kilka pomysłów, które mogą odwrócić dzisiejsze konkurencyjne realia na rzecz przywrócenia solidaryzmu.
Wiele firm stosuje rankingi pracowników, co często pogłębia rywalizację między nimi. Zastąpienie ich oceną zespołową co na duże zakłady można by przełożyć jako np. brygady pracujące na różnych zmianach czy pracowników z danego działu, może zachęcać do współpracy i wspierania się nawzajem. Na przykład zamiast premiować tylko najlepszych pracowników, można wprowadzać systemy nagradzania zespołów za osiągnięcie wspólnych celów. Postawienie na model zarządzania partycypacyjnego poprzez włączenie pracowników w proces podejmowania decyzji (np. konsultacje, grupy robocze) może zwiększyć poczucie współodpowiedzialności i wspólnoty. Pracownicy, którzy czują, że mają realny wpływ na to, co dzieje się w organizacji, są bardziej skłonni do budowania solidarności. Ważne jest i jak dla mnie oczywistym, aby w przypadku tworzenia takowych grup pracowników mających reprezentować zdanie kolegów, były to osoby wybierane przez nich samych, a nie wybrane przez kierownictwo.
Wprowadzenie dodatkowych szkoleń, które rozwijają umiejętności komunikacyjne, zarządzanie konfliktem i pracą zespołową, mogą z czasem zmienić sposób myślenia pracowników. Kultura współczesna mocno promuje indywidualizm, co wpływa na sposób myślenia o pracy. Wzmacnianie narracji dotyczącej wspólnoty i wspólnego dobra w mediach, literaturze i edukacji może także wpłynąć na to, jak ludzie postrzegają swoje role w miejscu pracy. No i wreszcie to co przychodzi większości zapewne do głowy na pierwszym miejscu czyli związki zawodowe. Jednak tu zdecydowanie potrzebne są zmiany w prawie. Nie może być tak, że w jednym zakładzie działa kilka takich związków, które nie mogą ze sobą dojść do wspólnego stanowiska w efekcie czego nie mogą podjąć rozmów z kierownictwem, a na domiar złego członkowie jednego ze związków mają ciche umowy z kierownictwem przez które sabotują pomysły reszty kolegów nad pozytywnymi zmianami dla ogółu.
Kultura rywalizacji wynikająca z promowania indywidualnego sukcesu i presji wyniku stała się normą w wielu miejscach pracy. Jednak takie podejście prowadzi do pogarszającej się atmosfery i wypalenia zawodowego. Powrót do wartości współpracy i wzajemnego wsparcia może przynieść korzyści zarówno pracownikom, jak i pracodawcom, budując bardziej zgrane i lojalne zespoły.
Zmiana ta wymaga wysiłku – promowania transparentności, wspólnego rozwoju i budowania kultury pracy opartej na współdziałaniu. To wyzwanie, ale też szansa na stworzenie miejsc, gdzie sukces jednostki jest sukcesem całego zespołu. Współpraca może stać się fundamentem, na którym oprzemy bardziej zrównoważoną przyszłość pracy.
Aby zmienić sposób postrzegania pracy i naszej roli jako pracowników na pewno nie wystarczy, być tylko świadomym wnyków zostawionych na nas przez liberalną kultury pracy. Budowanie świadomej społeczności pracowniczej i podkreślanie pozytywnych wpływów solidarności to jeden z kroków do przemiany, ale potrzeba ich znacznie więcej. Oto kilka pomysłów, które mogą odwrócić dzisiejsze konkurencyjne realia na rzecz przywrócenia solidaryzmu.
Wiele firm stosuje rankingi pracowników, co często pogłębia rywalizację między nimi. Zastąpienie ich oceną zespołową co na duże zakłady można by przełożyć jako np. brygady pracujące na różnych zmianach czy pracowników z danego działu, może zachęcać do współpracy i wspierania się nawzajem. Na przykład zamiast premiować tylko najlepszych pracowników, można wprowadzać systemy nagradzania zespołów za osiągnięcie wspólnych celów. Postawienie na model zarządzania partycypacyjnego poprzez włączenie pracowników w proces podejmowania decyzji (np. konsultacje, grupy robocze) może zwiększyć poczucie współodpowiedzialności i wspólnoty. Pracownicy, którzy czują, że mają realny wpływ na to, co dzieje się w organizacji, są bardziej skłonni do budowania solidarności. Ważne jest i jak dla mnie oczywistym, aby w przypadku tworzenia takowych grup pracowników mających reprezentować zdanie kolegów, były to osoby wybierane przez nich samych, a nie wybrane przez kierownictwo.
Wprowadzenie dodatkowych szkoleń, które rozwijają umiejętności komunikacyjne, zarządzanie konfliktem i pracą zespołową, mogą z czasem zmienić sposób myślenia pracowników. Kultura współczesna mocno promuje indywidualizm, co wpływa na sposób myślenia o pracy. Wzmacnianie narracji dotyczącej wspólnoty i wspólnego dobra w mediach, literaturze i edukacji może także wpłynąć na to, jak ludzie postrzegają swoje role w miejscu pracy. No i wreszcie to co przychodzi większości zapewne do głowy na pierwszym miejscu czyli związki zawodowe. Jednak tu zdecydowanie potrzebne są zmiany w prawie. Nie może być tak, że w jednym zakładzie działa kilka takich związków, które nie mogą ze sobą dojść do wspólnego stanowiska w efekcie czego nie mogą podjąć rozmów z kierownictwem, a na domiar złego członkowie jednego ze związków mają ciche umowy z kierownictwem przez które sabotują pomysły reszty kolegów nad pozytywnymi zmianami dla ogółu.
Kultura rywalizacji wynikająca z promowania indywidualnego sukcesu i presji wyniku stała się normą w wielu miejscach pracy. Jednak takie podejście prowadzi do pogarszającej się atmosfery i wypalenia zawodowego. Powrót do wartości współpracy i wzajemnego wsparcia może przynieść korzyści zarówno pracownikom, jak i pracodawcom, budując bardziej zgrane i lojalne zespoły.
Zmiana ta wymaga wysiłku – promowania transparentności, wspólnego rozwoju i budowania kultury pracy opartej na współdziałaniu. To wyzwanie, ale też szansa na stworzenie miejsc, gdzie sukces jednostki jest sukcesem całego zespołu. Współpraca może stać się fundamentem, na którym oprzemy bardziej zrównoważoną przyszłość pracy.
Całość także na naszej stronie:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1668-kamil-krolik-antonczak-konkurencyjnego-chleba-naszego-powszedniego
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1668-kamil-krolik-antonczak-konkurencyjnego-chleba-naszego-powszedniego
www.szturm.com.pl
Kamil Królik Antończak – Konkurencyjnego chleba naszego powszedniego
Współczesne realia rynku pracy nie pozostawiają złudzeń. Coraz częściej koncentrują się na konkurencyjności i indywidualnym wyścigu po sukces, pozostawiając w cieniu wartości takie jak współpraca i w...
Czemu liberałowie się zawsze mylą i skąd biorą się pieniądze krótko i dosadnie opisuje Redaktor Fox!
- - -
Za każdym razem, gdy Polską rządzą libki, słyszymy, że „piniędzy nie ma i nie będzie”. Jest tak albo dlatego, że przedstawiciele opcji liberalnej są totalnymi ignorantami ekonomicznymi, albo gdyż udają, że nie wiedzą czym jest proces kreacji pieniądza.
„Państwo nie posiada własnych pieniędzy” - mówi wyświechtany, liberalny frazes. Skąd więc rząd ma fundusze potrzebne do funkcjonowania. „Z naszych podatków, z naszej ciężko zarobionej krwawicy” - odpowiedzą liberałowie. Czy tylko z podatków? Skoro przychody budżetowe składają się tylko z podatków, to jakim cudem rząd Morawieckiego, wiosną 2020 r., w trakcie pandemii znalazł 300 mld zł na tarczę pomocową dla prywatnych biznesów? Czy podwyższył wówczas stawki PIT, CIT, VAT lub jakiś innych liczących się podatków? A może nagle wzrosła wówczas ściągalność danin? Nic takiego się nie stało. Owe 300 mld zł nie zebrano z żadnych podatków. Stworzono je z niczego, za pomocą kilku stuknięć w klawiaturę. Ale jakże to, tak? Ano, dzięki temu, że to państwo (a dokładniej, to jego bank centralny) kreuje pieniądz.
„Ale kreacja pustego pieniądza grozi nam bankructwem jak Grecji czy Argentynie!” - oburzą się libki. Polecam więc im zapoznać się z MMT, czyli Nowoczesną Teorią Monetarną. Wyjaśnia ona, że państwo teoretycznie nie może zbankrutować na zobowiązaniach denominowanych w emitowanej przez siebie walucie. „Ale Grecja!” - odezwą libki. Grecja akurat zbankrutowała na zobowiązaniach w euro, czyli w walucie, której emisję kontroluje Europejski Bank Centralny mający siedzibę we Frankfurcie nad Menem. „Ale Argentyna!” - przypomną korwiniści. Argentyna zbankrutowała na obligacjach dolarowych, a wcześniej niepotrzebnie ograniczyła swoją swobodę kształtowania polityki pieniężnej wiążąc kurs swojej waluty z notowaniami dolara. „Ale dług emitowany na pokrycie pustego pieniądza obciąży nasze dzieci i wnuki, które będą musiały go spłacać!!!” - wyrecytują ze łzami w oczach libkowscy boomerzy. Nikt im nie powiedział, że dług publiczny nie jest po to, by go kiedykolwiek spłacić. Jest po to, by go rolować. Ponadto, zgodnie z założeniami MMT, deficyt sektora publicznego jest nadwyżką sektora prywatnego. Jeśli więc państwo zadłuża się na poczet inwestycji, to przy okazji daje zarobić tysiącom firm prywatnych, które mają udział w realizacji tych projektów. Jeśli zadłuża się na poczet świadczeń społecznych, to stymuluje w ten sposób popyt na dobra konsumpcyjne i usługi, znów dając zarobić sektorowi prywatnemu.
- - -
Za każdym razem, gdy Polską rządzą libki, słyszymy, że „piniędzy nie ma i nie będzie”. Jest tak albo dlatego, że przedstawiciele opcji liberalnej są totalnymi ignorantami ekonomicznymi, albo gdyż udają, że nie wiedzą czym jest proces kreacji pieniądza.
„Państwo nie posiada własnych pieniędzy” - mówi wyświechtany, liberalny frazes. Skąd więc rząd ma fundusze potrzebne do funkcjonowania. „Z naszych podatków, z naszej ciężko zarobionej krwawicy” - odpowiedzą liberałowie. Czy tylko z podatków? Skoro przychody budżetowe składają się tylko z podatków, to jakim cudem rząd Morawieckiego, wiosną 2020 r., w trakcie pandemii znalazł 300 mld zł na tarczę pomocową dla prywatnych biznesów? Czy podwyższył wówczas stawki PIT, CIT, VAT lub jakiś innych liczących się podatków? A może nagle wzrosła wówczas ściągalność danin? Nic takiego się nie stało. Owe 300 mld zł nie zebrano z żadnych podatków. Stworzono je z niczego, za pomocą kilku stuknięć w klawiaturę. Ale jakże to, tak? Ano, dzięki temu, że to państwo (a dokładniej, to jego bank centralny) kreuje pieniądz.
„Ale kreacja pustego pieniądza grozi nam bankructwem jak Grecji czy Argentynie!” - oburzą się libki. Polecam więc im zapoznać się z MMT, czyli Nowoczesną Teorią Monetarną. Wyjaśnia ona, że państwo teoretycznie nie może zbankrutować na zobowiązaniach denominowanych w emitowanej przez siebie walucie. „Ale Grecja!” - odezwą libki. Grecja akurat zbankrutowała na zobowiązaniach w euro, czyli w walucie, której emisję kontroluje Europejski Bank Centralny mający siedzibę we Frankfurcie nad Menem. „Ale Argentyna!” - przypomną korwiniści. Argentyna zbankrutowała na obligacjach dolarowych, a wcześniej niepotrzebnie ograniczyła swoją swobodę kształtowania polityki pieniężnej wiążąc kurs swojej waluty z notowaniami dolara. „Ale dług emitowany na pokrycie pustego pieniądza obciąży nasze dzieci i wnuki, które będą musiały go spłacać!!!” - wyrecytują ze łzami w oczach libkowscy boomerzy. Nikt im nie powiedział, że dług publiczny nie jest po to, by go kiedykolwiek spłacić. Jest po to, by go rolować. Ponadto, zgodnie z założeniami MMT, deficyt sektora publicznego jest nadwyżką sektora prywatnego. Jeśli więc państwo zadłuża się na poczet inwestycji, to przy okazji daje zarobić tysiącom firm prywatnych, które mają udział w realizacji tych projektów. Jeśli zadłuża się na poczet świadczeń społecznych, to stymuluje w ten sposób popyt na dobra konsumpcyjne i usługi, znów dając zarobić sektorowi prywatnemu.
„Jak będziemy mocno zadłużeni, to nikt nie będzie chciał kupować naszych obligacji!” - odpowiedzą liberałowie. To, kto w takim razie kupuje obligacje amerykańskie i japońskie? Podpowiem, że w polskim systemie finansowym jest ustawowo uregulowana instytucja tzw. primary dealers, czyli banków i funduszów mających obowiązek brać udział w aukcjach polskiego długu. Bycie primary dealerem to wielki zaszczyt i okazja. Wielkie instytucje finansowe zwykle bowiem biją się o obligacje o ratingach klasy inwestycyjnej, gdyż mogą one użyć tych papierów jako zabezpieczenia dla bardzo lukratywnych transakcji spekulacyjnych. Ten, kto kupuje polski dług może go z zyskiem odsprzedać finansistom potrzebujących takiego zastawu. (To dlatego inwestorzy jeszcze kilka lat temu byli gotowi dopłacać do możliwości posiadania niemieckich lub japońskich obligacji, mających ujemne rentowności.) Jeśli jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności primary dealer nie miałby pieniędzy na zakup obligacji, to Narodowy Bank Polski z radością pożyczyłby mu je na ten cel. Ponadto NBP – tak jak wiele innych banków centralnych z całego świata – może uruchomić program QE, czyli skupu długu z rynku wtórnego. Programy QE są zawsze przyjmowane z euforią przez prawdziwych kapitalistów (którzy zyskują setki miliardów dolarów do spekulacji), a z płaczliwym jojczeniem przez korwinistycznych libków, którzy nie wiedzą jak funkcjonują rynki finansowe. Guru tych kucerzy, Sławomir Mentzen, kilka lat temu przepowiadał nawet, że Japonia zbankrutuje lub wpadnie w hiperinflację w wyniku QE. Nic takiego się oczywiście nie stało, a Mentzen się dziwił, że „prawa ekonomii zostały złamane”.
„No dobrze, skoro państwo kreuje pieniądz, to po co mu nasze podatki?” - spytają liberałowie. To dobre pytanie. Według MMT, podatki pełnią rolę przede wszystkim antyinflacyjną. Ściągają nadmiar pieniądza z gospodarki. Tworzą też popyt na krajową walutę. Można do tego dodać, że dobra ściągalność podatków pomaga w utrzymywaniu ratingów kredytowych klasy inwestycyjnej. Bo jeśli pominiemy te kwestie, to państwo mogłoby się teoretycznie obejść bez podatków. Nie obejdzie się bez nich jednak samorząd. On nie emituje własnej waluty, a potrzebuje dużo pieniędzy na to, by położyć kostkę Bauma na historycznym rynku miejskim, by zbudować kładkę pieszo-rowerową w cenie porządnego mostu, by kupić wielkie betonowe jajo, by zapłacić antifiarzom za uczenie masturbacji przedszkolaków i by zapłacić pensję armii pasożytów pozatrudnianych w instytucjach samorządowych. To dlatego w ostatnich latach libki płakały, gdy rządy PiS obniżały stawki PIT. No cóż, libek zawsze znajdzie powód do płaczu – raz, bo musi płacić podatki, a później bo mu te daniny obniżają...
Całość także tutaj:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1669-redaktor-fox-mmt-czyli-skad-sie-biora-pieniadze
„No dobrze, skoro państwo kreuje pieniądz, to po co mu nasze podatki?” - spytają liberałowie. To dobre pytanie. Według MMT, podatki pełnią rolę przede wszystkim antyinflacyjną. Ściągają nadmiar pieniądza z gospodarki. Tworzą też popyt na krajową walutę. Można do tego dodać, że dobra ściągalność podatków pomaga w utrzymywaniu ratingów kredytowych klasy inwestycyjnej. Bo jeśli pominiemy te kwestie, to państwo mogłoby się teoretycznie obejść bez podatków. Nie obejdzie się bez nich jednak samorząd. On nie emituje własnej waluty, a potrzebuje dużo pieniędzy na to, by położyć kostkę Bauma na historycznym rynku miejskim, by zbudować kładkę pieszo-rowerową w cenie porządnego mostu, by kupić wielkie betonowe jajo, by zapłacić antifiarzom za uczenie masturbacji przedszkolaków i by zapłacić pensję armii pasożytów pozatrudnianych w instytucjach samorządowych. To dlatego w ostatnich latach libki płakały, gdy rządy PiS obniżały stawki PIT. No cóż, libek zawsze znajdzie powód do płaczu – raz, bo musi płacić podatki, a później bo mu te daniny obniżają...
Całość także tutaj:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1669-redaktor-fox-mmt-czyli-skad-sie-biora-pieniadze
www.szturm.com.pl
Redaktor Fox - MMT, czyli skąd się biorą pieniądze
Za każdym razem, gdy Polską rządzą libki, słyszymy, że „piniędzy nie ma i nie będzie”. Jest tak albo dlatego, że przedstawiciele opcji liberalnej są totalnymi ignorantami ekonomicznymi, albo gdyż udaj...
To jak to jest z tą zmianą czasu - potrzebna, czy nie? Wyjaśnia Adrianna Gąsiorek.
- - -
Adrianna Gąsiorek - Zmiana czasu w Polsce: relikt czy praktyczne rozwiązanie?
Zmiana czasu, odbywająca się w Polsce od lat 70., to zagadnienie, które budzi wiele emocji i kontrowersji. Dwa razy do roku przestawiamy zegarki o godzinę, przechodząc z czasu zimowego na letni i odwrotnie. Choć może się wydawać, że to mało istotna zmiana, z punktu widzenia jednostki i społeczeństwa niesie za sobą liczne konsekwencje, zarówno psychologiczne, jak i praktyczne. Pytanie, czy nadal ma ona sens, staje się coraz bardziej aktualne, zwłaszcza że zmiana czasu coraz częściej traktowana jest jako przestarzała procedura, niewnosząca rzeczywistej wartości dla współczesnej gospodarki.
Historia i przyczyny zmiany czasu
Zmiana czasu ma swoje korzenie w okresie I wojny światowej, kiedy to z powodu niedoboru energii wprowadzono przestawianie zegarków, aby lepiej wykorzystywać światło dzienne. Idea polegała na tym, by czas pracy ludzi pokrywał się z okresem maksymalnej ilości światła słonecznego, co miało pomóc w oszczędzaniu zasobów. W Polsce i wielu innych krajach, zwłaszcza w Europie, zmiana czasu stała się normą już po II wojnie światowej i wciąż jest kontynuowana. Jednak współczesne realia różnią się znacznie od tych sprzed niemal stu lat. Rozwój technologii, automatyzacja oraz zmiana modelu pracy – z wieloma osobami pracującymi elastycznie lub zdalnie – poddają w wątpliwość zasadność zmiany czasu. Czy nadal potrzebujemy tego systemu, aby funkcjonować efektywnie?
Kto jeszcze zmienia czas, a kto już zrezygnował?
Nie tylko Polska nadal stosuje zmiany czasu. Cała Unia Europejska przestawia zegarki dwa razy do roku, choć w ostatnich latach pojawiły się głosy sugerujące zniesienie tej praktyki. W 2019 roku Parlament Europejski przegłosował propozycję likwidacji zmian czasu, dając państwom członkowskim możliwość wyboru jednego stałego czasu, jednak formalnie decyzja ta nie została jeszcze wdrożona. Spoza Europy zmiany czasu stosują m.in. Stany Zjednoczone, Kanada oraz kilka krajów Ameryki Południowej i Azji. Jednak liczne państwa, w tym Japonia, Indie i Chiny, nie dokonują przestawiania zegarków, utrzymując jeden czas przez cały rok. Ciekawym przykładem jest też Rosja, która w 2011 roku zdecydowała się zrezygnować z czasu zimowego, jednak już kilka lat później zmieniła tę decyzję, przywracając czas stały.
Korzyści a koszty
Zmiana czasu początkowo była uzasadniana oszczędnością energii, jednak współczesne badania dowodzą, że efekt ten jest minimalny. W dobie wszechobecnej elektryczności, oświetlenia LED i zmienionego modelu pracy, który często nie zależy od pory dnia, oszczędność energii jest praktycznie niezauważalna. W rzeczywistości, zmiana czasu może przynosić więcej strat niż korzyści. Zaburzenia rytmu dobowego, które występują zwłaszcza podczas przejścia z czasu zimowego na letni, mogą negatywnie wpływać na zdrowie i samopoczucie ludzi, prowadząc do większej liczby wypadków drogowych, problemów ze snem i spadku wydajności pracy. Ostatnie badania wykazały, że zmiana czasu może zwiększyć ryzyko wystąpienia zawałów serca oraz depresji sezonowej, co poddaje w wątpliwość zasadność tego systemu.
W kontekście gospodarki można by założyć, że zmiana czasu wciąż pomaga koordynować działalność w różnych strefach czasowych, jednak w praktyce korzyści te są znikome. Główne systemy informatyczne, giełdy i banki działają na zasadzie zunifikowanych stref czasowych, niezależnie od czasu lokalnego. Ponadto, gospodarka globalna, która wymaga całodobowej dostępności, opiera się głównie na elastycznych godzinach pracy. Argument o korzyściach dla sektora energetycznego, kiedyś istotny, traci znaczenie z powodu rosnącego udziału odnawialnych źródeł energii i nowoczesnych systemów zarządzania energią.
Absurd logistyczny – pociągi i inne anomalie
- - -
Adrianna Gąsiorek - Zmiana czasu w Polsce: relikt czy praktyczne rozwiązanie?
Zmiana czasu, odbywająca się w Polsce od lat 70., to zagadnienie, które budzi wiele emocji i kontrowersji. Dwa razy do roku przestawiamy zegarki o godzinę, przechodząc z czasu zimowego na letni i odwrotnie. Choć może się wydawać, że to mało istotna zmiana, z punktu widzenia jednostki i społeczeństwa niesie za sobą liczne konsekwencje, zarówno psychologiczne, jak i praktyczne. Pytanie, czy nadal ma ona sens, staje się coraz bardziej aktualne, zwłaszcza że zmiana czasu coraz częściej traktowana jest jako przestarzała procedura, niewnosząca rzeczywistej wartości dla współczesnej gospodarki.
Historia i przyczyny zmiany czasu
Zmiana czasu ma swoje korzenie w okresie I wojny światowej, kiedy to z powodu niedoboru energii wprowadzono przestawianie zegarków, aby lepiej wykorzystywać światło dzienne. Idea polegała na tym, by czas pracy ludzi pokrywał się z okresem maksymalnej ilości światła słonecznego, co miało pomóc w oszczędzaniu zasobów. W Polsce i wielu innych krajach, zwłaszcza w Europie, zmiana czasu stała się normą już po II wojnie światowej i wciąż jest kontynuowana. Jednak współczesne realia różnią się znacznie od tych sprzed niemal stu lat. Rozwój technologii, automatyzacja oraz zmiana modelu pracy – z wieloma osobami pracującymi elastycznie lub zdalnie – poddają w wątpliwość zasadność zmiany czasu. Czy nadal potrzebujemy tego systemu, aby funkcjonować efektywnie?
Kto jeszcze zmienia czas, a kto już zrezygnował?
Nie tylko Polska nadal stosuje zmiany czasu. Cała Unia Europejska przestawia zegarki dwa razy do roku, choć w ostatnich latach pojawiły się głosy sugerujące zniesienie tej praktyki. W 2019 roku Parlament Europejski przegłosował propozycję likwidacji zmian czasu, dając państwom członkowskim możliwość wyboru jednego stałego czasu, jednak formalnie decyzja ta nie została jeszcze wdrożona. Spoza Europy zmiany czasu stosują m.in. Stany Zjednoczone, Kanada oraz kilka krajów Ameryki Południowej i Azji. Jednak liczne państwa, w tym Japonia, Indie i Chiny, nie dokonują przestawiania zegarków, utrzymując jeden czas przez cały rok. Ciekawym przykładem jest też Rosja, która w 2011 roku zdecydowała się zrezygnować z czasu zimowego, jednak już kilka lat później zmieniła tę decyzję, przywracając czas stały.
Korzyści a koszty
Zmiana czasu początkowo była uzasadniana oszczędnością energii, jednak współczesne badania dowodzą, że efekt ten jest minimalny. W dobie wszechobecnej elektryczności, oświetlenia LED i zmienionego modelu pracy, który często nie zależy od pory dnia, oszczędność energii jest praktycznie niezauważalna. W rzeczywistości, zmiana czasu może przynosić więcej strat niż korzyści. Zaburzenia rytmu dobowego, które występują zwłaszcza podczas przejścia z czasu zimowego na letni, mogą negatywnie wpływać na zdrowie i samopoczucie ludzi, prowadząc do większej liczby wypadków drogowych, problemów ze snem i spadku wydajności pracy. Ostatnie badania wykazały, że zmiana czasu może zwiększyć ryzyko wystąpienia zawałów serca oraz depresji sezonowej, co poddaje w wątpliwość zasadność tego systemu.
W kontekście gospodarki można by założyć, że zmiana czasu wciąż pomaga koordynować działalność w różnych strefach czasowych, jednak w praktyce korzyści te są znikome. Główne systemy informatyczne, giełdy i banki działają na zasadzie zunifikowanych stref czasowych, niezależnie od czasu lokalnego. Ponadto, gospodarka globalna, która wymaga całodobowej dostępności, opiera się głównie na elastycznych godzinach pracy. Argument o korzyściach dla sektora energetycznego, kiedyś istotny, traci znaczenie z powodu rosnącego udziału odnawialnych źródeł energii i nowoczesnych systemów zarządzania energią.
Absurd logistyczny – pociągi i inne anomalie
Zmiana czasu to także wyzwanie logistyczne, które dotyka szczególnie transport publiczny i sektory o precyzyjnie zaplanowanych harmonogramach. Pociągi, samoloty i autobusy zmuszone są dostosowywać swoje rozkłady, co może prowadzić do opóźnień i błędów. W nocy, kiedy przestawiane są zegarki, pociągi zatrzymują się na godzinę, aby „czekać” na nowy czas, co powoduje absurdalną sytuację przestoju, który nie ma realnego uzasadnienia. Tymczasem operatorzy i pasażerowie muszą dostosowywać swoje plany do zmiany czasu, narażając się na dodatkowe utrudnienia i zamieszanie. W krajach, które zrezygnowały ze zmiany czasu, uniknięto takich problemów, a funkcjonowanie systemów transportowych jest bardziej przewidywalne i stabilne.
Czy zmiana czasu to już tylko formalność?
Zmiana czasu staje się coraz bardziej reliktem przeszłości, praktyką, która ma niewiele wspólnego z realiami współczesnego świata. Choć możemy rozważać teoretyczne korzyści, jakie miała przynosić, obecnie wydaje się, że przestawianie zegarków dwa razy do roku jest bardziej źródłem zamieszania i stresu niż praktycznym rozwiązaniem. Wielu Polaków i Europejczyków z niecierpliwością oczekuje decyzji, która mogłaby na stałe zakończyć tę praktykę. Wybór jednego czasu, niezależnie od tego, czy byłby to czas letni czy zimowy, przyniósłby więcej korzyści, pozwalając na unormowanie rytmu życia i uniknięcie przestojów logistycznych.
Podsumowując, zmiana czasu, choć może nieść pewne symboliczne znaczenie, w praktyce wydaje się zbędna. W erze, w której globalizacja wymaga stałej dostępności, a technologie pozwalają na efektywne zarządzanie zasobami energii, przestawianie zegarków wydaje się rozwiązaniem pozbawionym podstaw merytorycznych. Być może czas przestawić się na coś bardziej trwałego – i pozostać w jednej rzeczywistości czasowej przez cały rok.
Adrianna Gąsiorek
Całość także tutaj:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1670-adrianna-gasiorek-zmiana-czasu-w-polsce-relikt-czy-praktyczne-rozwiazanie
Czy zmiana czasu to już tylko formalność?
Zmiana czasu staje się coraz bardziej reliktem przeszłości, praktyką, która ma niewiele wspólnego z realiami współczesnego świata. Choć możemy rozważać teoretyczne korzyści, jakie miała przynosić, obecnie wydaje się, że przestawianie zegarków dwa razy do roku jest bardziej źródłem zamieszania i stresu niż praktycznym rozwiązaniem. Wielu Polaków i Europejczyków z niecierpliwością oczekuje decyzji, która mogłaby na stałe zakończyć tę praktykę. Wybór jednego czasu, niezależnie od tego, czy byłby to czas letni czy zimowy, przyniósłby więcej korzyści, pozwalając na unormowanie rytmu życia i uniknięcie przestojów logistycznych.
Podsumowując, zmiana czasu, choć może nieść pewne symboliczne znaczenie, w praktyce wydaje się zbędna. W erze, w której globalizacja wymaga stałej dostępności, a technologie pozwalają na efektywne zarządzanie zasobami energii, przestawianie zegarków wydaje się rozwiązaniem pozbawionym podstaw merytorycznych. Być może czas przestawić się na coś bardziej trwałego – i pozostać w jednej rzeczywistości czasowej przez cały rok.
Adrianna Gąsiorek
Całość także tutaj:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1670-adrianna-gasiorek-zmiana-czasu-w-polsce-relikt-czy-praktyczne-rozwiazanie
www.szturm.com.pl
Adrianna Gąsiorek - Zmiana czasu w Polsce: relikt czy praktyczne rozwiązanie?
Zmiana czasu, odbywająca się w Polsce od lat 70., to zagadnienie, które budzi wiele emocji i kontrowersji. Dwa razy do roku przestawiamy zegarki o godzinę, przechodząc z czasu zimowego na letni i odwr...
I kolejny Szturmowy debiut, czyli znów o imigrantach...
- - -
Mścisław - Inżynieria przestępcza, czyli o problemach z imigrantami słów kilka
Powoli zaczynamy doganiać Zachód, co rząd „uśmiechniętej Polski” objął sobie za jeden z priorytetów. Czy oznacza to, że niedługo będziemy godnie zarabiać, a nasza służba zdrowia jest coraz lepsza? A tego to nie powiedziałem. Doganiamy Zachód, ale niekoniecznie tam gdzie trzeba, wręcz tam, gdzie nie powinniśmy. Ślepo małpujemy trendy współczesnej Europy, przekształcamy naszą moralność na liberalną modłę, wyzbywamy się wolności słowa by przypadkiem nie urazić jakiejś mniejszości i ściągamy na naszą ziemię coraz więcej imigrantów, co już zaczęło odbijać nam się czkawką. Właśnie na tej ostatniej kwestii chciałbym się w tym krótkim tekście skupić.
Przyjmując cudzoziemców, szczególnie z krajów odległych nam kulturowo ściągnęliśmy na siebie również widmo większej przestępczości. Poświęciliśmy własne bezpieczeństwo kosztem napływu tzw. „inżynierów”, którzy zdaniem liberałów w magiczny sposób uratują naszą gospodarkę i demografię. Coraz większym problemem staje się przestępczość Gruzinów, na której przedstawienie można by poświęcić oddzielny artykuł. Pomimo stosunkowo małej liczebności odpowiadają oni za 1/9 przestępstw popełnionych przez cudzoziemców. Tworzą gangi atakujące Polaków, a popularne piekarnie gruzińskie często służą za pralnie brudnych pieniędzy.
W Polskich więzieniach przebywa obecnie dwa razy więcej obcokrajowców niż jeszcze w roku 2020. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć, że liczba ta w najbliższych latach będzie tylko rosnąć. Coraz częściej, pomimo prób zamiecenia tego pod dywan przez mainstreamowe media, słyszymy o brutalnych napaściach dokonanych przez imigrantów, często tych legalnych, wychwalanych pod niebiosa przez liberałów i „psiembiorców”, którzy wolą sobie ściągnąć do pracy pana Ahmeda niż zapłacić godną pensję rodakowi. Bolesnym, acz otrzeźwiającym przykładem niech będzie Śrem, w którym kilku przybyszy z Ameryki Południowej skatowało dwóch Polaków z użyciem tzw. „tulipanów”. Tragikomizmu całej sytuacji dodaje fakt, że tylko jeden z pięciu napastników został po tej sytuacji aresztowany (wyobraźcie sobie co by było gdyby role były tutaj odwrócone). Alarmujące jest to, że do takich sytuacji dochodzi już nie tylko w dużych miastach, ale jak pokazuje ten przykład również w mniejszych miejscowościach.
Śrem to tylko kropla w morzu przestępczości jakiej codzień dopuszczają się w naszym kraju cudzoziemcy, która jest jednym z większych, acz nie jedynym problemem, który rodzi imigracja. Negatywny wpływ na rynek pracy, przez który w relacjach pracodawca-pracownik ten drugi jest na jeszcze bardziej przegranej pozycji, niszczenie struktury etnicznej narodu, wzmagające się napięcia i konflikty na tle kulturowym czy z czasem chęć wpływu cudzoziemców na politykę państwa, w którym przebywają to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Odpowiedzią na te problemy nie może być miękka postawa lib-prawicy, która co prawda słusznie przeciwstawia się napływowi nielegalnych nachodźców, jednak istotę problemu widzi w ich nielegalności, błędnie go diagnozując. Jedynym wyjściem, by nie podzielić losu Niemiec czy Francji jest twarda nacjonalistyczna postawa ograniczająca jakąkolwiek imigrację do minimum i całkowicie blokująca tą z krajów pozaeuropejskich. W końcu czy kiedy taki przybysz zgwałci twoją córkę/żonę/matkę będziesz roztrząsał nad tym czy był on tu legalnie, czy był on muzułmaninem czy katolikiem czy niewierzącym? System już sobie nie radzi (albo nie chce) z szalejącymi na ulicach naszych miast obcokrajowcami, czego objawem są oddolnie organizowane patrole obywatelskie, które w normalnie funkcjonującym kraju nie były potrzebne. Zastanówmy się więc czy imigracja, nawet ta „dobra” legalna przyniesie naszemu społeczeństwu jakiekolwiek wymierne korzyści wobec swoich licznych negatywnych konsekwencji i czy chcemy, by defekujący do wody w Dolinie Trzech Stawów murzyn był symbolem nowej rzeczywistości, w której przyjdzie nam żyć.
- - -
Mścisław - Inżynieria przestępcza, czyli o problemach z imigrantami słów kilka
Powoli zaczynamy doganiać Zachód, co rząd „uśmiechniętej Polski” objął sobie za jeden z priorytetów. Czy oznacza to, że niedługo będziemy godnie zarabiać, a nasza służba zdrowia jest coraz lepsza? A tego to nie powiedziałem. Doganiamy Zachód, ale niekoniecznie tam gdzie trzeba, wręcz tam, gdzie nie powinniśmy. Ślepo małpujemy trendy współczesnej Europy, przekształcamy naszą moralność na liberalną modłę, wyzbywamy się wolności słowa by przypadkiem nie urazić jakiejś mniejszości i ściągamy na naszą ziemię coraz więcej imigrantów, co już zaczęło odbijać nam się czkawką. Właśnie na tej ostatniej kwestii chciałbym się w tym krótkim tekście skupić.
Przyjmując cudzoziemców, szczególnie z krajów odległych nam kulturowo ściągnęliśmy na siebie również widmo większej przestępczości. Poświęciliśmy własne bezpieczeństwo kosztem napływu tzw. „inżynierów”, którzy zdaniem liberałów w magiczny sposób uratują naszą gospodarkę i demografię. Coraz większym problemem staje się przestępczość Gruzinów, na której przedstawienie można by poświęcić oddzielny artykuł. Pomimo stosunkowo małej liczebności odpowiadają oni za 1/9 przestępstw popełnionych przez cudzoziemców. Tworzą gangi atakujące Polaków, a popularne piekarnie gruzińskie często służą za pralnie brudnych pieniędzy.
W Polskich więzieniach przebywa obecnie dwa razy więcej obcokrajowców niż jeszcze w roku 2020. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć, że liczba ta w najbliższych latach będzie tylko rosnąć. Coraz częściej, pomimo prób zamiecenia tego pod dywan przez mainstreamowe media, słyszymy o brutalnych napaściach dokonanych przez imigrantów, często tych legalnych, wychwalanych pod niebiosa przez liberałów i „psiembiorców”, którzy wolą sobie ściągnąć do pracy pana Ahmeda niż zapłacić godną pensję rodakowi. Bolesnym, acz otrzeźwiającym przykładem niech będzie Śrem, w którym kilku przybyszy z Ameryki Południowej skatowało dwóch Polaków z użyciem tzw. „tulipanów”. Tragikomizmu całej sytuacji dodaje fakt, że tylko jeden z pięciu napastników został po tej sytuacji aresztowany (wyobraźcie sobie co by było gdyby role były tutaj odwrócone). Alarmujące jest to, że do takich sytuacji dochodzi już nie tylko w dużych miastach, ale jak pokazuje ten przykład również w mniejszych miejscowościach.
Śrem to tylko kropla w morzu przestępczości jakiej codzień dopuszczają się w naszym kraju cudzoziemcy, która jest jednym z większych, acz nie jedynym problemem, który rodzi imigracja. Negatywny wpływ na rynek pracy, przez który w relacjach pracodawca-pracownik ten drugi jest na jeszcze bardziej przegranej pozycji, niszczenie struktury etnicznej narodu, wzmagające się napięcia i konflikty na tle kulturowym czy z czasem chęć wpływu cudzoziemców na politykę państwa, w którym przebywają to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Odpowiedzią na te problemy nie może być miękka postawa lib-prawicy, która co prawda słusznie przeciwstawia się napływowi nielegalnych nachodźców, jednak istotę problemu widzi w ich nielegalności, błędnie go diagnozując. Jedynym wyjściem, by nie podzielić losu Niemiec czy Francji jest twarda nacjonalistyczna postawa ograniczająca jakąkolwiek imigrację do minimum i całkowicie blokująca tą z krajów pozaeuropejskich. W końcu czy kiedy taki przybysz zgwałci twoją córkę/żonę/matkę będziesz roztrząsał nad tym czy był on tu legalnie, czy był on muzułmaninem czy katolikiem czy niewierzącym? System już sobie nie radzi (albo nie chce) z szalejącymi na ulicach naszych miast obcokrajowcami, czego objawem są oddolnie organizowane patrole obywatelskie, które w normalnie funkcjonującym kraju nie były potrzebne. Zastanówmy się więc czy imigracja, nawet ta „dobra” legalna przyniesie naszemu społeczeństwu jakiekolwiek wymierne korzyści wobec swoich licznych negatywnych konsekwencji i czy chcemy, by defekujący do wody w Dolinie Trzech Stawów murzyn był symbolem nowej rzeczywistości, w której przyjdzie nam żyć.
Całość także tutaj:
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1671-mscislaw-inzynieria-przestepcza-czyli-o-problemach-z-imigrantami-slow-kilka
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1671-mscislaw-inzynieria-przestepcza-czyli-o-problemach-z-imigrantami-slow-kilka
www.szturm.com.pl
Mścisław - Inżynieria przestępcza, czyli o problemach z imigrantami słów kilka
Powoli zaczynamy doganiać Zachód, co rząd „uśmiechniętej Polski” objął sobie za jeden z priorytetów. Czy oznacza to, że niedługo będziemy godnie zarabiać, a nasza służba zdrowia jest coraz lepsza? A t...